Harcerze nie zawsze wybierają las - "Silva" w polskich Tatrach


fot. ZHPnL dział "HD"/K.Tietianiec
"Razem przezwyciężać zmęczenie i ból mięśni, wspinając się w górę i podziwiać zapierające dech widoki, zapominając o reszcie świata - to chyba jest właśnie to. Góry uczą pokory, dają poczucie spokoju, czas na zadumę i poczucie tworzonej jedności" - to refleksja uczestniczki wyprawy 10 Wileńskiej Drużyny Wędrowniczej "Silva", która w dniach 1-10 lipca miała swój pierwszy obóz w Tatrach.
Jak się okazało, stało się to dla nich wielkim wyzwaniem, bo taka podróż okazała się fizycznie bardziej męcząca niż się wydawała. "Była dopasowana do granic naszych możliwości. (...) Już wiemy, że wolimy skały niż "uroki" cywilizacji. Jak cenna jest cisza..." - wspomina dh Sabina Maksimowicz tuż po powrocie z obozu w górach.

Wszystko rozpoczęło się jeszcze w Warszawie, gdzie czekała na nich gra terenowa i zwiedzanie Muzeum Historii Żydów Polskich "Polin". Następnie, już większą ekipą, gdyż dołączyła do nich drużynowa Sabina Maksimowicz, druhny udały się do Krakowa, gdzie czekała na nich pozostała część drużyny.

Krakowskie spotkanie z dh. Wandą Półtawską dziewczyny nazwały lekcją życia. "Nie da się opisać, czy też zacytować wszystkiego, o czym mówiła pani Wanda. Takie słowa się słucha, rozumie i od razu wyprowadza wnioski. Były to krótkie historie, wzięte z życia nie tylko dh. Wandy, ale także i świętego Jana Pawła II, które same przez się zmuszały do zamyślenia się nad wieloma tematami" – twierdzi przyboczna Silvy, dh Krystyna Tietianiec.

Tego samego dnia dziewczyny wyruszyły do Zakopanego. Jak wspomina dh Krystyna, "Gdzie osobiście na mnie czekał moment prawdy, moment, kiedy zrozumiałam, że te "przechadzki" w górach nie są tak łatwe i krótkie, jakimi wyglądały." Tam spotkał ich dh hm. Szymon Tatar, przewodnik tatrzański od pokoleń, który oprowadził drużynę po Zakopanem i opowiedział dużo ciekawostek o tym mieście, ale także przeprowadził krótki instruktarz, jak bezpiecznie zwiedzać Tatry.

Wędrówka rozpoczęła się trasą z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka. Po 8-kilometrowej drodze harcerki zatrzymały się na pierwszy postój, gdzie odbył się apel oraz czytanie inspirujących sentencji. Za pół godziny druhny już były w Morskim Oku. "Piękno Morskiego Oka nie wywarło tak dużego wrażenia - czy to przez niepoliczalną ilość zwiedzających czy to przez zwiększający się upał" - wspomina dh Krystyna. Do następnego punktu, do Doliny Pięciu Stawów, dziewczyny miały przejść także 8 km, dlatego były nastawione, żeby przejść tyle samo, co szczególnie dla doświadczonych harcerek nie powinno sprawić wielu trudności. Jednak okazało się, że nie było to tak łatwe, jak wyglądało. Przyboczna Krystyna opowiadała dalej: "Idąc w górę, zrozumiałam, iż pozory mylą. Po 9 godzinach wędrówki, dotarłyśmy do pierwszego schroniska. Emocje nas przepełniały, każdą z innych przyczyn: czy to od zimnego prysznica, czarnej kawy nad brzegiem pięknego jeziora, ilości życzliwych i miłych ludzi, czy też dlatego, że w tym dniu nie musimy już iść dalej". 

Następnego dnia czekała już nie tak długa, ale o wiele trudniejsza trasa. Droga miała tylko 8km długości, ale ciągneła się przez straszące drużynę łańcuchy. "Wchodząc w górę, musiałyśmy przyzwyczaić się do "innego" powietrza, bo im wyżej – tym trudniej się oddycha. I już jeden szczyt miałyśmy osiągnięty – Zawrat (2158m), z którego w dół się schodzi łańcuchami. Zapowiadane 30 minutowe zejście się wydłużyło, na kolanach przybyło sporo sińców, a o emocjach nie możliwie mówić. W jednym jestem pewna – każda była więcej niż dumna. Trasa do Doliny Gąsienicowej jest położona w bardzo uroczych miejscach, miałyśmy możliwość przejść się nie tylko obok strumieni bijących z gór, czy też nadal leżącego, w tak upalny dzień, śniegu, ale także spotkałyśmy kozicę, która w niewytłumaczalny sposób zwinnie skakała po skałach." – opowiada Krystyna.

Następnego dnia dziewczynami kierowało poczucie dumy, a strach już im nie towarzyszył. Po wspinaczcie na drużynę czekał jeszcze nocleg w schronisku, burza w górach, której widoki oczarowały drużynę, a także powrót do Zakopanego i długa podróż do domu. Każda z dziewczyn była szczęśliwa, że zwiedziła te góry, że zwalczyła swoje strachy. Każda wróciła z refleksjami.

"Zorganizowanie pierwszego obozu wędrownego za granicą było nie lada wyzwaniem dla kadry obozu, jednak zaradność harcerska, pomocna dłoń wielu harcerzy, zarówno z ZHPnL jak i z ZHR oraz ZHP, pozwoliły "ogarnąć" kwestie organizacyjne związane z noclegami, trasą i pakowaniem się wędrowców wyruszających po raz pierwszy w góry. Nie można też zapomnieć o życzliwości i pogodzie ducha spotkanych na szlakach ludzi. Razem przezwyciężać zmęczenie i ból mięśni, wspinając się w górę i podziwiać zapierające dech widoki, zapominając o reszcie świata - to chyba jest właśnie to. Góry uczą pokory, dają poczucie spokoju, czas na zadumę i poczucie tworzonej jedności" - podsumuwuje tatrzańską przygodę drużynowa 10 WDW "Silvy" Sabina Maksimowicz