„Gryf” stanął na wiecznej warcie. Pamięci płk. Ryszarda Filipowicza


Jako działacz związków kombatantów płk Ryszard Filipowicz „Gryf” czynił starania, aby ci, co położyli wszystko, co najdroższe na karcie Niepodległości, nie poszli w zapomnienie, fot. Facebook.com/kurierwilenski.lt
10 lipca cmentarz Świętego Wawrzyńca we Wrocławiu zapłonął w biało-czerwonych barwach na niezliczonych pocztach sztandarowych i żołnierskich mundurach. Echo patriotycznych przemówień z ust wysokich urzędników płynęło daleko za teren nekropolii…









Organizacje społeczne i kresowe, przedstawiciele szkół rodzin Armii Krajowej oraz sędziwe wiarusy z opaską AK. Winowajcą tej patriotycznej manifestacji był wieloletni czołowy działacz organizacji kresowych i kombatanckich, honorowy prezes Okręgu Dolnośląskiego Światowego Związku Żołnierzy Związku Armii Krajowej, wybitny i swojemu miastu wielce zasłużony wrocławianin, a przede wszystkim Wilniuk, płk Ryszard Filipowicz, który pomimo „repatryjacji” i granic nigdy nie opuścił rodzimej Wileńskiej Kolonii Kolejowej.

Młode pokolenie Filipowiczów

Ryszard Filipowicz urodził się 1 sierpnia 1929 r. w Wilnie, w rodzinie Teofilii i Ryszarda Filipowiczów. Ryszard Filipowicz senior piastował stanowisko wysokiego urzędnika administracji kolei, toteż skorzystał z okazji wykupienia ziemi z Osiedla Spółdzielczego „Kolonia Wileńska”, w której pierwszeństwo do nabycia było kolejarzom.
Rodzina Filipowiczów mieszkała w Wileńskiej Kolonii Kolejowej (Górnej), z powodu swego uroku nazywanej Wileńską Szwajcarią, głównie zamieszkaną przez kolejarzy, w typowej dla Kolonii wilii: domu z drewna z uroczym sadem obsadzonym szlachetnymi sadzonkami drzew i krzewów sprowadzonych z renomowanych szkółek w kraju. Ponieważ kolejarze należeli do zamożniejszej części społeczeństwa, ogrodów w Kolonii prawie nie było – wszystko tonęło w tęczy kwiecia.
Rodzeństwo Ryszarda juniora składało się z dwóch sióstr i brata. Ryszard był trzecim w czworodzietnej rodzinie. Młode pokolenie Filipowiczów rosło w tradycjach religijno-patriotycznych. Ojciec Ryszard Filipowicz brał aktywny udział w życiu społecznym Kolonii, był także członkiem chóru kościoła pw. Chrystusa Króla i św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Kolonii Wileńskiej – jedynym do dziś drewnianym kościele w mieście Wilnie i jedynym kościele w stylu zakopiańskim na terytorium Republiki Litewskiej. Sam Rysiek chętnie pełnił posługę ministrancką pod pieczołowitym okiem pierwszego proboszcza ks. Lucjana Pereświet-Sołtana, późniejszego wykładowcy i wychowawcy Ryśka na tajnych kompletach w Kolonii oraz kapelana AK – „Żniwiarza”, moralnego autorytetu Kolonii, kilkakroć zesłańca „na białe niedźwiedzie”, którego szczątki spoczywają daleko w cudzej Incie. Rodzina i otoczenie formowały w młodym Ryszardzie osobę zrównoważoną, szlachetną, a zarazem ambitną i inteligentną, która w godzinie próby nie zawaha się zachować jak trzeba…

Odznaczeni przez gen. „Wilka”

Długo czekać jednak nie przyszło… 14-letni Rysiek po złożeniu przysięgi i wybraniu kryptonimu „Gryf” został żołnierzem Armii Krajowej. Służył w patrolu dywersyjnym Kedywu Bazy „Miód” w Kolonii Wileńskiej. Zajmował się głównie sabotażem, niszczeniem sprzętu czy przecinaniem przewodów.
Jego pierwszym zadaniem było utrudnianie przejazdu pociągom, które z Wilna jechały na Wschód. W 1944 r. wziął udział w operacji „Ostra Brama”. Aktywnie pomagał w lazarecie AK w Kolonii Wileńskiej składającego się z mniej więcej dziesięciu domów, włączając plebanię i miejscową szkołę. Osobno był szpital, sala operacyjna, nawet „szpital infekcyjny”.
Koloniści odznaczyli się ogromnym zapałem, toteż po zakończeniu operacji do Kolonii przybył gen. Aleksander Krzyżanowski „Wilk”, aby osobiście im podziękować, i wręczył odznaczenia najbardziej zaangażowanym osobom. Aktywny udział w lazarecie i pomocy AK podczas prześladowań brała też mieszkanka Kolonii, harcerka, kryptonim „Iskierka” – Stanisława Kowalewska, po mężu Kociełowicz, późniejsza podpułkownik oraz wiceprezes Stowarzyszenia Łagierników Armii Krajowej.


Na zdjęciu (w centrum): płk Ryszard Filipowicz, fot. Facebook.com/kurierwilenski.lt

Porządny wrocławianin
Wojna, okupacja, uczestnictwo w partyzantce, walka o jutro: w czasie zimy zdobywanie deficytowego węgla z wagonów pociągu, często jadącego, nieraz pod wystrzałami sołdatów, handel ulubionymi przedmiotami czy wymiana na artykuły pozornie proste, a w czasie wojny deficytowe, jak np. olej z siemienia czy inne artykuły codziennej potrzeby, potajemne hodowanie w piwnicy zwierząt gospodarskich, obawa przed zapukaniem do drzwi bezpieki – tym wypełniony był romantyczny okres życia beztroskiego nastolatka z elitarnej rodziny urzędnika administracji kolei.
Transformacja ta dosięgła epilogu we wtorek 11 listopada 1945 r., gdy po wizycie NKWD rodzina Filipowiczów na zawsze pożegnała ojczysty dom w Wileńskiej Kolonii Kolejowej i z bólem serca przyłączyła do grona przyszłych „repatriantów”. 30 listopada 1945 r. Wrocław przywitał rodzinę Filipowiczów serią wyzwań – poszukiwaniem miejsca zamieszkania oraz pracy. To był tylko początek egzaminu, który Wilniucy w niezależności, od stopnia skomplikowania, musieli zdać, aby mogli się nazywać wrocławianami.
Biegły lata. Były Rysiek z „Górnej” został porządnym wrocławianinem. Zdobył wykształcenie ekonomisty, projektanta systemów EPD. Fotografik, twórca filmów amatorskich i juror w międzynarodowych konkursach filmowych, szybownik, podróżnik, społeczny opiekun zabytków, przedstawiciel inteligencji Wrocławia. Los „repatrianta” na własnym przykładzie oraz los powojennego Wrocławia Ryszard Filipowicz opisał w swojej ostatniej książce „Z rozstrzelanego miasta”.

Wywoływał klisze pamięci
Lata biegły, jednak czas nie zagoił ran. Pan Ryszard nigdy nie pogodził się z utratą rodzimego Wilna i Kolonii. Swój „ból i głód” koił aktywnym udziałem w organizacjach kresowych – członek Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, honorowy prezes Zarządu Krajowego Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna. Dopóki stan zdrowia pozwalał, nie przepuszczał okazji, aby powrócić do ukochanego Wilna, klęknąć u stóp Matki Ostrobramskiej i matki pochowanej na Starej Rossie, odwiedzić fundamenty domu w rodzimej Kolonii.
Do końca życia płk Filipowicz brał aktywny udział w działalności kombatanckiej. Od 1989 r. zasiadał we władzach Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, od 2012 r. kierował zarządem Okręgu Dolnośląskiego ŚZŻAK i redagował jego biuletyn – w każdym numerze publikował materiały o wileńskiej AK i AK w Kolonii Wileńskiej, czynił starania, aby ci, co położyli wszystko, co najdroższe na karcie Niepodległości, nie poszli w zapomnienie.
Pięknym przykładem tego jest książka autorstwa pułkownika „Rodzina Baranowskich” o konspiracyjnej działalności AK w Kolonii Wileńskiej, zaangażowanych w to osobach, a także o osobach tworzących patrol „Solcza”, którego trzon tworzyli chłopcy z Kolonii. Zdjęcia „Solczy” spotyka się często, ale informacji o nim jest bardzo mało.
W książkach „Klisze pamięci. Z wileńskiej Ojczyzny” i „Kolonia Wileńska – czas wojny” płk Filipowicz opowiada o powstaniu Kolonii, jej mieszkańcach, dzieli się wspomnieniami z lat młodzieńczych, a także dość systematycznie, przystępnie i obszernie opisuje przebieg akcji „Ostra Brama” w Kolonii Wileńskiej, patriotyczny zryw jej mieszkańców. Podaje też odpowiedzi na pytania od lat budzące dyskusje, np. o to, jakiego typu był pociąg, z którym doszło do potyczki w Dolnej Kolonii brygad „Szczerbca” i „Tura”. Pułkownik stawia konkretną odpowiedź – to był towarowy, częściowo opancerzony „bauzug”. Oparł ją na udokumentowanych faktach, nie wykluczył jednak, na podstawie dokumentów z niemieckiego archiwum, że mógł być i drugi pociąg – pancerny wojskowy.

Jego książki będą drogowskazem
W czasach najnowszych płk Ryszard Filipowicz mężnie stawiał czoła nowemu, groźnemu i podstępnemu okupantowi – bezgranicznemu egoizmowi, przesiąkniętemu apatią oraz nieczułością wobec bliźniego, ojczystej ziemi, dorobku pokoleń, a zarazem sławiącemu wszystko, co błyszczące, a kruche. Swoją działalnością społeczno-kresowo-kombatancką szczególnie w wspomnianych książkach nawoływał do tego, co prawdziwe, ludzkie i wbrew pozorom wieczne. I miał rację!
Wielu szlachetnych ludzi, świadków tych wielkich wydarzeń miało wątpliwości: „A czy to zaciekawi młodych?”. Płk Filipowicz wiedział, że zaciekawi, że nastąpi dzień, gdy nasuną się właściwe pytania, i dał na nie odpowiedź zawczasu. Życie jest kruche, przeminie wszystko, co ludzkie – ale książki pozostaną, one będą drogowskazem. Oprócz wspomnianych książek Ryszard Filipowicz napisał serię publikacji o tematyce kresowej, wydał także tomik poezji „Wileńskie wspomnienia”.
Pan Ryszard na zawsze pozostanie w mej pamięci prawdziwym mężem stanu, przykładem do naśladowania, człowiekiem o fenomenalnej pamięci, talencie organizacyjnym i literackim. Ale będzie przede wszystkim „sąsiadem z Górnej”, jak sam siebie określał podczas naszych prywatnych rozmów, z ciepłym kojącym wzrokiem i przyjacielskim uśmiechem.
25 czerwca 2019 r. odeszła osoba swoim przykładem reprezentująca inteligencję dawnych mieszkańców Wileńskiej Kolonii Kolejowej. Cześć Jego Pamięci!

Andrzej Muczynis

Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 29(141); 27/07-02/08/2019