Franciszek Żwirko, skrzydlaty bohater z Wileńszczyzny


Na zdjęciu: Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura przy samolocie RWD-6, którym zwyciężyli w zawodach Challenge 1932 i którym rozbili się w wypadku 11 września 1932 r., fot. NAC
„Wciąż o Ikarach głoszą – choć doleciał Dedal”, pisał poeta Ernest Bryll. Tymczasem pilot Franciszek Żwirko odegrał rolę jednego i drugiego. Jako Dedal doleciał pierwszy w zawodach Challege 1932 i stał się bożyszczem tłumów, a gdy na swym RWD-6, który niespełna dwa tygodnie wcześniej poniósł go do zwycięstwa, zaliczył „upadek Ikara” – stał się nieśmiertelny.







Na świat przyszedł w Święcianach 16 sierpnia 1895 r. W tym mieście, przy ul. Partyzantów 7, nadal stoi drewniany żółty dom z marmurową tablicą na ścianie przypominającą w dwóch językach, że: „Tu urodził się i mieszkał (1895–1914) słynny polski pilot i instruktor lotniczy Franciszek Żwirko”.

Choć faktycznie przez 19 lat Święciany były miejscem stałego zamieszkania, Franciszek sporo czasu spędził też w Bieniakoniach, gdzie ojciec przyszłego pilota pełnił funkcję nadzorcy kolejowego. Od 11. roku życia natomiast zamieszkiwał na stancji w Wilnie, skąd uczęszczał do szkoły średniej.

Jako nastolatek w jedne z wakacje wyjechał do wujostwa, do Petersburga. Powodem podróży nie była jednak chęć umocnienia więzów rodzinnych, ale funkcjonująca tam szkoła lotnicza, do której Franciszek zapisał się w tajemnicy przed rodzicami. Zaczęły się wykłady, chłopak poznawał nawet budowę latających maszyn, lecz pilotem zostać wówczas mu się nie udało. Dowiedziawszy się o tych planach, przeciwna im matka Franciszka przyjechała do ówczesnej stolicy carskiej Rosji i zabrała niepełnoletniego syna do domu.

Wiosną 1915 r. zaciągnął się jako ochotnik do carskiego wojska. Rekrut Żwirko mógł liczyć w armii na pewne przywileje, a ukończone szkoły były przepustką do szkoły oficerskiej. Prawdziwy test oficera przeszedł w sierpniu 1916 r., gdy jego pułk starł się z Niemcami na froncie pod Baranowiczami. Dowodził sprawnie, a za dzielność został odznaczony.

Jesienią 1917 r., już w stopniu porucznika, przeszedł do I Korpusu Polskiego gen. Dowbor-Muśnickiego. Po demobilizacji korpusu w lipcu 1918 r. Żwirko długo jeszcze zamieszany był w wojenną zawieruchę na ziemi rosyjskiej, walcząc w szeregach „białej” Armii Ochotniczej gen. Denikina. Frontowe potrzeby uczyniły z niego oficera wszechstronnego, był bowiem i kawalerzystą, i dowódcą samochodu pancernego, by w końcu wprawdzie połowicznie, ale jednak spełnić swoje marzenie o lataniu; wszak trafił także do szkoły obserwatorów lotnictwa.

Po dramatycznym przebiegu kampanii 1920 r., w której ochotnicza armia pokonana została przez bolszewików, Żwirce szczęśliwie udało się zbiec z Krymu do Konstantynopola.


Na zdjęciu: Franciszek Żwirko z synem Henrykiem – późniejszym propagatorem lotnictwa i długoletnim pracownikiem lotnictwa cywilnego, fot. NAC

Powrót i służba ojczyźnie

Wkrótce Żwirko wrócił do Rosji przez Odessę i po wielu miesiącach, głównie pieszej wędrówki, w sierpniu 1921 r. dotarł do Nowozybkowa, do którego kilka lat wcześniej, po mianowaniu ojca zawiadowcą na linii Homel–Briańsk, przeniosła się jego rodzina. Wczesną jesienią tego samego roku przedarł się do wolnej Polski.

Oparcia szukał w Wilnie, które znał doskonale z czasów szkolnych. To tu, dokładnie na lotnisku Porubanek, 25 września 1921 r. został przyjęty do służby wojskowej w charakterze mechanika. Po kilku miesiącach został zdemobilizowany, jednak nie zarzucił marzeń o lataniu, szansa na to wiodła zaś przez wojsko. Wyjechał do Warszawy i za wstawiennictwem znajomych wystarał się o uznanie stopnia oficerskiego i powrót do czynnej służby, co miało miejsce latem 1922 r. wraz z przydziałem do 1. pułku lotniczego. Rok później skierowany został do szkoły pilotów w Bydgoszczy z zadaniem opanowania sztuki latania, która stała się jego wielką miłością. W mieście nad Brdą zrodziło się jednak i inne uczucie. To tutaj 28 -letni wówczas Franciszek poznał 12 lat młodszą Agnieszkę Kirską, która w 1928 r. została jego żoną, a dwa lata później matką jego syna Henryka.

Po kursie doskonalącym w Grudziądzu, w 1925 r., został oddelegowany ponownie do bydgoskiej szkoły pilotów. Tym razem jednak już nie w roli uczącego się latania, ale instruktora. Wyższy stopień wtajemniczenia w lotniczym fachu zyskał Żwirko, angażując się także w latanie wyczynowe.

Prawdziwej sportowej rywalizacji na skrzydłach zaznał, uczestnicząc w I Pomorskim Locie Okrężnym – wojskowych zawodach rozegranych we wrześniu 1925 r., w których – mimo kłopotów technicznych z samolotem Potez XV – zajął czwarte miejsce. W kolejnym roku, chcąc dokonać czegoś nowego, stał się jednym z prekursorów nocnego latania. Rajdem po Polsce udowodnił, że ciemność nie jest przeszkodą dla podniebnych podróży.

Wielki sukces

Powrót do służby w jednostce liniowej nie wyłączył Żwirki z latania sportowego, przeciwnie, dzięki objęciu funkcji oficera łącznikowego przy Aeroklubie Akademickim i zbudowaniu relacji z konstruktorami z zespołu RWD, zwłaszcza z inżynierem Stanisławem Wigurą, mógł rozwinąć skrzydła. Nie sposób wymienić tu wszystkich dokonań, wspomnieć trzeba jednak koniecznie o udziale w 1930 r. w międzynarodowych zawodach samolotów turystycznych Challenge. Tym razem sukcesu wprawdzie nie było, ale z pewnością podrażniły ambicję pilota, który mógł odegrać się w kolejnych ich edycjach.

Tak też się stało. Żwirko, będąc wówczas instruktorem Szkoły Orląt w Dęblinie, został zakwalifikowany do polskiej reprezentacji na prestiżowe zawody Challenge 1932. Wraz ze wspomnianym już wcześniej konstruktorem Stanisławem Wigurą w załodze – jednej z pięciu Biało-Czerwonych – na samolocie RWD-6, dokładnie 28 sierpnia, kiedy odbywała się trzecia, ostatnia konkurencja, odniósł spektakularne zwycięstwo, pokonując 42 pozostałe załogi, w tym szczególnie mocne i faworyzowane załogi niemieckie.

Ogromne zainteresowanie, jakie wówczas towarzyszyło lotniczym zmaganiom, spowodowało, że w kraju wybuchła prawdziwa Żwirkomania. Oto Polska, która raptem 13 lat wcześniej odzyskała niepodległość, miała swoich wielkich bohaterów. Pilota, który wygrywał z najlepszymi, i konstruktora budującego samoloty umożliwiające takie sukcesy.

Tragiczny wypadek

Niestety, samym zwycięzcom nie było dane cieszyć się zbyt długo z wygranej. Rankiem 11 września 1932 r. Franciszek Żwirko oraz Stanisław Wigura, udając się na lotniczy zlot w Pradze, w trudnych warunkach pogodowych rozbili się w lesie pod Cierlickiem Górnym na Śląsku Cieszyńskim, na terenie Czechosłowacji. Powodem wypadku było oderwanie się skrzydła samolotu – tego samego RWD-6, którym triumfowali w Berlinie.

Tragiczna śmierć lotników sprawiła, że nakreślone przez Żwirkę kilka dni przed wypadkiem słowa: „Zwycięstwo odniesione w tegorocznym Challenge’u zmusza całe polskie lotnictwo do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Nie wolno nam zmarnować tego, co już zostało zdobyte. Musimy się skupić wszyscy pod hasłem: zwyciężyć w Challenge’u 1934” – stały się swoistym testamentem. Wykonany on został co do joty przez pilota Jerzego Bajana oraz mechanika Gustawa Pokrzywkę – załogę RWD-9S, która zwyciężyła 16 września 1934 r. w ostatniej – jak się potem okazało – edycji Międzynarodowych Zawodów Samolotów Turystycznych.

Mimo wszystko Franciszek Żwirko w zbiorowej pamięci Polaków pozostaje przede wszystkim jako ten, który odniósł zwycięstwo, bo doleciał szybciej i sprawniej od innych. Rocznica jego osobistego sukcesu obchodzona jest co roku 28 sierpnia jako święto ku chwale lotnictwa polskiego. Ulice poświęcone jemu i konstruktorowi Wigurze są praktycznie w każdym polskim mieście, a pamięć o skrzydlatym bohaterze-chłopaku z Wileńszczyzny obecna jest jednak także tutaj, w jego rodzinnych stronach.

Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 36 (105) 10-16/09/2022