Bez Wilna nie byłoby tej konstytucji!
Jarosław Tomczyk: Czy uchwalenie Konstytucji 3 maja to jest w naszej historii zwycięstwo?
Andrzej Chwalba: Moralne na pewno tak. Ale było to też zwycięstwo myśli reformatorskiej nad stagnacją sarmacką i to jako testament Rzeczypospolitej polsko-litewskiej przeszło do naszych dziejów.
Pierwsza Rzeczpospolita zaczęła się jednak rozwijać przed uchwaleniem konstytucji, a po niej wręcz przeciwnie, czy się mylę?
Nie myli się pan. Sejm Czteroletni, bardzo prawidłowo nazywany Wielkim, od 1788 r. w krótkim czasie dokonał gruntownej przebudowy chorego organizmu. Rzeczpospolita polsko-litewska chyliła się ku upadkowi. Degrengolada kulturowa, cywilizacyjna, obyczajowa, również mentalna postępowała. Epoka stanisławowska przyniosła zatrzymanie tych procesów. Wyłoniły się środowiska, elity, które myślały o tym, żeby Rzeczpospolitą ratować. Dzieło Sejmu Czteroletniego jest tego świadectwem. Już w ciągu niespełna trzech lat stworzono fundamenty nowoczesnego państwa i parlamentaryzmu, odsuwając przekupną gołotę szlachecką od wpływu na sejmiki, a tym samym na sejm. Osoby, które były na pasku zamożnych i wpływowych rodów magnackich, zwłaszcza kresowych, straciły prawo głosu, złego z punktu widzenia interesów państwa. Zaczęła powstawać nowoczesna armia, szlachta po raz pierwszy od wieków zaczęła w miarę regularnie płacić podatki, w jeszcze większym stopniu robiło to duchowieństwo. Stanisław August założył pierwszą ludwisarnię, czyli fabrykę armat, przywrócił mennicę, bo przecież w Rzeczypospolitej nie bito pieniądza!
Na zdjęciu: Andrzej Chwalba, fot. Janusz Jabłoński
Andrzej Chwalba (ur.1949), profesor, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Historycznego. Specjalizuje się głównie w historii Polski i powszechnej XIX i XX w., dziejach Krakowa oraz historii obu wojen światowych; autor i współautor ponad 30 książek. Spod jego pióra wyszły m.in.: „Historia Polski 1795–1918”, „Okupacyjny Kraków”, „Samobójstwo Europy”, „Legiony Polskie 1914–1918”, a także najnowsza – „Wisła. Biografia rzeki”, fot. Materiały prasowe
Caryca Katarzyna Wielka patrzyła na to wszystko przychylnym okiem?
Na to, co zrobiono, była zgoda protektorki, bo przecież od 1768 r. Katarzyna Wielka była gwarantką ustroju Rzeczypospolitej, która od tego momentu stała się w istocie protektoratem. Król tak naprawdę był tylko prokonsulem w Imperium Rosyjskim, nie miał pola manewru, musiał wszystko uzgadniać z protektorką. Do końca kwietnia 1791 r. protektorka też chciała widzieć Rzeczpospolitą jako w miarę sprawnie funkcjonujące państwo, bo trudno zarządza się prowincją zanarchizowaną.
To dlaczego potem zmieniła nastawienie?
Polscy patrioci, reformatorzy, nie zadowolili się tym, co osiągnęli. Postanowili iść dalej, przygotowując tekst ustawy, którą znamy jako Konstytucję 3 maja. W myśl jej postanowień prawa kardynalne Katarzyny szły do kosza. Twórcy konstytucji wiedzieli, że będzie ona prowokacją wobec Rosji, bo kwestionowała ten układ protektorski. Wiadomo było, że caryca musi zareagować. Dlatego zabezpieczyli się politycznie, doprowadzając do sojuszu z Prusami, a to był chyba najgorszy możliwy wariant, bo Prusy nie myślały o niczym innym jak o rozebraniu zachodnich rubieży Rzeczypospolitej, przejęciu Gdańska i Torunia.
Świadczy to o naiwności reformatorów.
Wyglądało to jak wpuszczenie lisa do kurnika, by pilnował kur. Ta naiwność wynikała z tego, że polska dyplomacja też dopiero się odradzała. Stanisław August ledwie co zaczął tworzyć służbę zagraniczną. Nie była ona doświadczona w grze międzynarodowej, łatwo można było nią sterować. Zabrakło wyobraźni, naiwność spowodowała pójście na całego. Uchwalono tekst, który musiał wywołać gniewną reakcję, i tak się stało. Konstytucja przyspieszyła bieg historii, niekoniecznie w dobrym rozumieniu tego słowa.
Była możliwa odbudowa Rzeczypospolitej bez uchwalania konstytucji? Dalsze kroczenie drogą wyznaczoną przez Sejm Czteroletni, stawianie kolejnych małych kroczków i czekanie na lepszy czas do odzyskania faktycznej suwerenności?
Historycy szukają też argumentów broniących wprowadzenia konstytucji pod obrady sejmu. Ale to nie było tak, że jej autorzy mieli za sobą większość klasy politycznej i większość sejmową. Popierała ich raptem mniej więcej jedna czwarta sejmu i senatu.
Czy konstytucja była w ogóle legalnie uchwalona?
Z perspektywy prawa – nie. Była aktem rewolucyjnym, a słowo „rewolucja” dla władców absolutnych w Europie brzmiało jednoznacznie. Oznaczało, że nad Wisłą dzieje się coś złego. To była woda na młyn Katarzyny, która znalazła oburzonych zarówno aktem, jak i sposobem jego przyjęcia. Polscy targowiczanie dali się użyć jako narzędzie. W dobrej wierze – uważali się za patriotów, dla których król był błądzącym. Tymczasem to właśnie oni byli wyjątkowo naiwni, dając się tak łatwo wykorzystać i licząc, że Katarzyna obali konstytucję, a oni będą rządzić. Ale Katarzyna z Prusakami miała już inne plany.
Na zdjęciu: w Sali Chorągwianej Pałacu Prezydenckiego w Warszawie prezentowana jest księga faksymilowo-reprintowa ustaw sejmowych z 1791 r. Została ona wykonana na podstawie oryginału z warszawskiego Archiwum Głównego Akt Dawnych
Do tego sprawy nad Wisłą przyćmiewała rewolucja francuska.
Tak, były one zdecydowanie na drugim europejskim planie. Skończyło się, jak się skończyło, mogło inaczej, bo nie wiemy, jak by było dalej po śmierci Katarzyny pod rządami cara Pawła czy jak wobec istniejącej Rzeczypospolitej zachowałby się Napoleon. Niemniej z pewnością możemy powiedzieć, że włożenie tego ważnego aktu konstytucji do parlamentarnej „zamrażarki” i czekanie na dobry moment do jego przyjęcia byłoby zbawienne dla trwałości państwa polsko-litewskiego.
Konstytucja miała silne wsparcie mieszczaństwa, zwłaszcza Warszawy i Wilna.
Były dwie lokomotywy zmian na mapie mieszczaństwa w Rzeczypospolitej, czyli w Koronie i Wielkim Księstwie. Stutysięczna Warszawa, jedna z metropolii ówczesnej Europy, i Wilno, liczące wtedy ok. 50 tys. mieszkańców, obok Gdańska jedno z największych i wyraźnie wybijające się. W Wilnie działała zreformowana, naprawiona uczelnia, która nowocześnie kształciła zastępy młodych ludzi, nie tylko pochodzenia szlacheckiego, lecz także mieszczańskiego. Wilno było ośrodkiem wydawniczym, księgarskim, najważniejszym obok Warszawy. W nim były fundamenty do tego, by 30 lat później urodził się tam polski romantyzm. Bez Wilna konstytucji i reform Sejmu Czteroletniego by nie było. A przypomnijmy, że skutecznie wzmocniły one pozycję należną mieszczaństwu. Prawo o miastach, uchwalone w przeddzień konstytucji, jest tego świadectwem.
Co poza pamięcią pozostało nam z Konstytucji 3 maja?
Jeśli sięgniemy do podręczników historii w Europie, której jest tam zresztą niewiele, to pojawia się głównie nazwisko księdza Hugona Kołłątaja. Jest cytowany jako ten, który po raz pierwszy w Europie zaproponował – i w konstytucji zostało to ujęte – odpowiedzialność rządu przed władzą ustawodawczą. Że ministrowie politycznie odpowiadają za swoje czyny przed posłami wybranymi przez społeczeństwo. To jest traktowane jako jeden z fundamentów systemów parlamentarnych we współczesnej Europie, a Kołłątaj jest postrzegany jako jej wybitny reformator. To najważniejsza rzecz, która w konstytucji się znalazła i przetrwała do dzisiaj.
Na zdjęciu: obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja z udziałem Józefa Piłsudskiego, 3 maja 1919 r.
Konstytucja 3 maja likwidowała liberum veto. Obecnie w dyskusji o Unii Europejskiej słyszy się głosy, że prawo weta pojedynczych państw jest takim liberum veto Wspólnoty, hamuje integrację Unii wobec sytuacji na świecie i powinno być zastąpione zasadą większościową. To dobre porównanie?
Trudne, m.in. dlatego że kontekst jest inny. Usunięcia zasady ugniatania i szukania jednomyślności nie chcą mniejsze państwa, obawiające się dominacji dwóch, trzech liderów, którzy z kolei chcieliby zasady większości głosów. Polska, choć jest dużym krajem, bez względu na to, czy rządzi ta, czy inna ekipa, w tej sprawie wydaje się jednomyślna. Też najwyraźniej obawia się, że zasada większości oznacza dominację. W wypadku Rzeczypospolitej polsko-litewskiej liberum veto było niezwykle niebezpieczne, bo prowadziło do zrywania sejmu. Dzisiaj w parlamentach wszędzie obowiązuje zasada większościowa, liberum veto nie ma, jest to oczywiste. Ale inna ważna kwestia to liczba głosujących. Unia Europejska to 28 państw, gdyby tylu było posłów w sejmie, to można by myśleć o liberum veto, ale przy kilkuset trudno tę kwestię rozważać. Temat ten jest teraz jednym z najważniejszych w Unii Europejskiej, aczkolwiek został trochę przyblokowany przez Zielony Ład, wojnę w Ukrainie i kilka innych.
Skoro wspomniał Pan o wojnie, to jeszcze jedno porównanie. Sytuacja dzisiejszej Ukrainy, która chce się wybić na suwerenność, a Rzeczypospolitej 233 lata temu jest trochę podobna?
Tak. Wojna z Rosją 1792 r. była nie tylko o zachowanie konstytucji, lecz także tego, co zostało w niej powiedziane – że jesteśmy krajem niepodległym, suwerennym i nikt nie będzie nam stawiał warunków. Dlatego trudno dziś z tymi ojcami niepodległości i konstytucji nie zgodzić się w ich przesłaniu. Moment wprowadzenia konstytucji był nieszczęśliwy i zgubny w skutkach, natomiast idea obrony niepodległego państwa jest poza dyskusją. Wojna, w której na równi brały udział wojska koronne i pułki Wielkiego Księstwa, była wojną o zachowanie wspólnej historii i pamięci. Co najmniej od kilku lat, w Wilnie i w Warszawie, wspólnie obchodzi się tradycje trzeciomajowe, co też dowodzi, że Putin swoją polityka już wcześniej doprowadził do refleksji społeczeństwo Republiki Litewskiej, że wobec tego wielkiego, który grozi i nam, i wam, musimy zachować poczucie jedności, a nawet jednomyślności, żeby dawać mu zdecydowany odpór.
Odejdźmy na koniec od tematu Konstytucji 3 maja. Niedawno ukazała się najnowsza Pana książka „Wisła. Biografia rzeki”. Skąd ten oryginalny pomysł?
Sam pomysł wiąże się ze specjalnością, która jest popularna w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, to antropologia historyczna. Tam mamy zajęcia m.in. na temat interakcji między człowiekiem a naturą, środowiskiem, która przez wieki zachodziła. My zmienialiśmy środowisko przyrodnicze, a ono zmieniało nas. Jednym z tematów, który się tu przewija, jest walka człowieka z rzeką i rzeki z człowiekiem, bo rzeka też chce być wolna, chce sama decydować, jak i którędy płynąć, nie chce być ograniczana przez ingerencję człowieka. To podsunęło mi pomysł, by bliżej się temu przyjrzeć, co wymagało skomplikowanych i długich badań, lektury z różnych dziedzin, nie tylko historycznych. Cieszę się, że książka się ukazała i została dostrzeżona zarówno przez media w Polsce, jak i zagraniczne, otrzymała też parę cennych nagród. Czytelnicy wprawdzie chcieliby w niej też poczytać o roli Wisły w dziejach wojen, ale jak zastrzegłem we wstępie, mowa będzie o tym w innej książce. Co ciekawe, mój kolega z Poznania zapowiedział niedawno, że idąc moim tropem, będzie przygotowywał w ujęciu biograficznym dzieje Warty, nad którą narodziła się polska państwowość.
To może trzeba jeszcze pomyśleć o Odrze, Bugu, Niemnie…
Odra jest trudnym wyzwaniem, ale o Niemnie, przyznam się, myślałem. Tu jest historia i Polski, i Litwy, w tym Żmudzi, a także Prus i Niemiec, Białorusi, Rosji, a jeszcze wcześniej Krzyżaków, Prusów, Jaćwingów, także to jest fantastyczna historia. Być może redakcja „Kuriera Wileńskiego” zainicjuje akcję tworzenia zespołu na uniwersytecie w Wilnie, który zająłby się takimi badaniami nad historyczną rolą Niemna. Jeśli chodzi o kulturowe znaczenie tej rzeki, jej niezwykłość widoczna jest w sztukach plastycznych, literaturze, muzyce, obyczajach, obrzędach itd. Gdyby powstał taki zespół polsko-litewsko-białoruski, to byłaby to duża wartość dodana do naszej rozmowy.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 17 (50) 04-10/05/2024