Ameryka Południowa z wysokości siodełka


Chrystus Zbawiciel króluje nad Rio de Janeiro, fot. ks. Dariusz Stańczyk
3012 km na rowerach po Brazylii, Paragwaju, Argentynie i Urugwaju. Harcerze Wileńskiego Hufca Maryi (WHM) przez 33 dni byli w podróży. Grupa 7.osobowa na czele z organizatorem ks. hm. Dariuszem Stańczykiem pokonała oprócz jazdy rowerowej samochodami, samolotami i promem ok. 37.550 kilometrów. Trasa XVIII Wileńskiej Pielgrzymki Rowerowej to: Wilno – Rzym – Rio de Janeiro – Brasilia – Aparecida – Sao Paulo – Curitiba – Lujan – Buenos Aires – Montevideo – Punta del Este – Rio de Janeiro – Rzym – Wilno. Skarb, jaki przywieźliśmy z tej dalekiej wyprawy, to nowa wizja wiary i obraz biednego, lecz szczęśliwego człowieka.
Minął miesiąc od XVIII Wileńskiej Pielgrzymki Rowerowej po krajach Ameryki Łacińskiej, jak znajduję chwilę czasu, aby dosłownie wejść do rzeki tysięcy przeżyć i wydobyć siecią wspomnień historię jednej wielkiej przygody z rowerami po drogach indiańskich wędrówek i kolonizatorskich podbojów, ale cudownie reżyserowanej „ręką Jezusa Miłosiernego i laską pasterską Jana Pawła II”, dla nas na szlakach dynamicznej wyprawy.
 
Początek pielgrzymki, to dusza szukająca spokoju, czy idea i wizja trasy pojawiające się w niej jak błysk meteoru na niebie pochodzą od Boga albo czy mogą się Bogu podobać? Czasem, aby się przekonać i upublicznić ideę kolejnej pielgrzymki potrzeba nawet roku czasu, a bywało i kilka lat, aby nastąpił start. I tym razem, dopiero po dwóch latach „stał się pielgrzymkowy exodus” do ziem, wiarą i słońcem miłości Boga wzbogacanych przez ludzi i przyrodę. A były to ziemie: Brazylii, Paragwaju, Argentyny, Urugwaju. 

Do Brazylii z Wilna przez Rzym i Paryż
 

Start pielgrzymki rowerowej nastąpił 15 października w Godzinie Miłosierdzia, kiedy przyszliśmy pod dębowy Krzyż klasztoru św. S. Faustyny na Antokolu w Wilnie, aby Mszą św. i Koronką do Bożego Miłosierdzia wyrazić naszą ufność, że Jezus Miłosierny będzie czuwał nad wszystkimi minutami i sekundami naszej wyprawy. Uczestnicy z walizkami przybiegli po pracy na wyjazd. Rodziny i przyjaciele żegnali swoich najbliższych i z drżeniem serc mówili „szczęśliwego powrotu”. Niektórzy instruktorzy i harcerze WHM mocno ściskali odjeżdżających, bo wiedzieli, że na krawędzi „dużego ryzyka” jest pomysł wyjazdu. Ależ i nam nie było łatwo w tym momencie „wierzyć” w „nieludzkie realia pielgrzymki”. Przed odjazdem z Wilna udaliśmy się do Matki Bożej Ostrobramskiej, by tradycyjnie powiedzieć z pokorą „pod Twoją obronę uciekamy się, nie opuszczaj nas”.

Drogę z Wilna do słonecznej Italii pokonaliśmy busem zgodnie z planem w 22 godziny, oczywiście, że podziwiając góry Alpy w Austrii. Mając zapas czasu, wstąpiliśmy do Padwy, a było to „cudem św. Antoniego”, że dosłownie na 10 minut przed ostatnią Mszą św. w bazylice, i mogłem w ten sposób w koncelebrze z ojcem franciszkaninem sprawować Eucharystię. Włosi nas pięknie powitali w sanktuarium i życzyli udanej pielgrzymki. Trudno było się rozstać z grobem największego cudotwórcy św. Antonim, mając przed sobą tygodnie wędrowania poza Europą. Deszcz padał tego wieczoru, a nam było tak dobrze spacerując ulicami, też na kolacji regenerującej siły, czując ciszę i mądrość świętych tego miasta. Po kilku godzinach ruszyliśmy autostradą przez Bolonię i Florencję do Rzymu. Przygoda włoska musiała być: zabrakło nam paliwa w nocy. SOS! Laweta specjalna podrzuciła nas 3 km do stacji Shell za 80 Euro, a chcieli włosi na początku 240 Euro.

Rzym 17 października był opromieniony czystym niebem nad bazyliką św. Piotra Apostoła. O świcie dotarliśmy do Domu Polskiego. Szybkie rozlokowanie się, kąpiel i pociągiem na Watykan. Sektory placu św. Piotra prawie już wypełnione po brzegi. Znajdujemy dobre miejsce, a obok nas pielgrzymi z Brazylii i Polski. Śpiewy wspólne i przyjaźń od zaraz. Wszyscy oczekują papieża. Ludzie się podrywają z krzeseł, wymachują chorągiewkami, bo nadjeżdża Ojciec Święty Benedykt XVI i za chwile rozpoczyna się Msza św. kanonizacyjna. Wyjątkowa, bo aż sześciu błogosławionych zostaje ogłoszonych świętymi, a wśród nich jest Polak z Krakowa, Stanisław (Sołtys) Kazimierczyk.

Błogosławieństwo papieskie spływa na nas i radość po liturgii pójść bezpośrednio na grób sługi Bożego ukochanego Jana Pawła II. W trzecim dniu od Wilna cel osiągnięty: prosimy Papieża Polaka pełni wzruszenia o opiekę nad wileńską pielgrzymką rowerową „Śladami Jana Pawła II” w Ameryce Łacińskiej. Za chwilę porywa nas siostra sercanka, która była przy śmierci papieża 2 kwietnia i prowadzi nas do kaplic Matki Bożej Ostrobramskiej i Częstochowskiej. Odbieramy to jako „znak JP2” przed pielgrzymką przekraczającą nasze wybraźnie. Zwiedzamy bazylikę, do grupy naszej podchodzą Polacy, aby posłuchać historii.

Zaczynamy czuć się w innym świecie, kiedy i cappuccino smakuje lepiej. Jeszcze wywiad dla radia watykańskiego i powrót na nocleg, bo jutro wczesne wstawanie.
7.00 rano startujemy samolotem Air-France z Roma-Fiumicino. A od godz. 3.30 jesteśmy na nogach. Na lotnisku nie mało było bieganiny, aby zdać bagaże i dopłacić do licznego bagażu: ma być tylko jeden bagaż na 20 kg od 1 września 2010, nowe przepisy. Udaje się szybko problem rozwiązać i „stresy poza nami”. Lecimy nad Alpami, a pogoda pozwala nam je w całej potędze szczytów i lodowców podziwiać. Czasu na transit na lotnisku w Paryżu Charles de Gaulle mamy mało, nawet z toalety nie możemy skorzystać, biegiem. Zdążyliśmy załapać się na planowany nasz odlot Boeingiem 747-400 do Rio de Janeiro.

Samolot kompletnie wypełniony pasażerami, wśród nich jesteśmy najmłodszą grupą, której większość się przygląda ze względu na nasze koszulki z figurą brazylijskiego Chrystusa Zbawiciela i flagami docelowymi naszej podróży. Na wysokości ponad 12.000 metrów n.p.m. byliśmy przez prawie 13 godzin. Aż ok. godz. 18.15 czasu brazylijskiego lądujemy przy pochmurnej pogodzie na lotnisku międzynarodowym w Rio de Janeiro. Znów mała niespodzianka, otóż bagaż Marka nie doleciał z Paryża. Firma dba o pasażera, daje niezbędne rzeczy na nocleg. Dostarczy jak tylko przyleci bagaż następnym samolotem. I tak miało być, ale myśmy zapomnieli następnego dnia o tym, bo Rio nas porwało w swoje piękne panoramiczne widoki i tajemnice życia. Najważniejsze, że na lotnisku w Rio czekali nas ks. Piotr Stępień, misjonarz z diecezji radomskiej i Brazylijczycy Jose z synkiem Franco.
 
„Za Życiem” dzieci poczętych w Rio de Janeiro

Rio de Janeiro będzie się nam kojarzyć przede wszystkim z panią Doris i jej dziełem „Za Życiem”. Trafiamy na nocleg i pierwsze spotkania z Brazylią do niej, do jej domu. Przedziwna sytuacja, gdyż dosłownie nic nie wiemy o tych ludziach. Ks. Piotr jest tutaj „jak w domu”. W momencie wejścia do przybudówki domu, w najbiedniejszej dzielnicy Rio, witają nas liczne obrazy Jezusa Miłosiernego, św. Faustyny i Jana Pawła II, a przede wszystkim młode matki ze swoimi dziećmi. Młodzież z Wileńszczyzny i brazylijski Dom Samotnej Matki doznaje przedziwnej radości, darzymy się wzajemną serdecznością i niespotykaną w wielu krajach Europy, pełnią otwartości, bez podejrzliwości do nieznanych gości czy gospodarzy. Zauroczeni jesteśmy otoczeniem, choć ciasno i ubogo.

Może niejeden pielgrzym w pierwszych minutach w duszy sobie mówił „gdzieśmy popadli”, ale wiem, że każdy do dnia dzisiejszego został pod wrażeniem przeżyć, modlitw, rozmów i samby w tym domu. Plakaty w „salonie spotkań pod wiatą” ukazują etapy życia poczętego dziecka. Pani Doris skończyła filozofię i uczyła parę lat w szkole, lecz na prośbę dyrektora zajęła się sprawą ratowania młodych uczennic, które masowo dokonują aborcji. Plaga aborcji w Brazylii jest straszna, istnieją legalnie kliniki aborcji, choć ustawowo nie mają prawa działać. Ratowanie dzieci poczętych staję się dla niej drogą też do pogłębienia swojej wiary, rozmodlenia się i radosnej ufności. Zapalona inteligentnie sprawą „przeciw aborcji i apelami za życiem”, przez konferencje, mitingi, ulotki, książeczki i swoje stowarzyszenie, uratowała już ponad 2000 dzieci od aborcji, dając kobietom warunki do narodzenia i jak długo trzeba, do dalszego życia. Otrzymuje wielkie podtrzymanie od Biskupów i księży, a instytucje państwowe i klany aborcyjne ją sądzą, grożą i zastraszają. Wobec takich potęg zła, ona wie, że z sercem „Jezu, ufam Tobie”, może spokojnie działać i czynić rewolucję Bożą w Brazylii. A dzieci tego domu, to czyste aniołeczki, miłe i tulące się do każdego, oraz o wiele grzeczniejsze niż nasze „kapryśne dzieciaki”.

Spaliśmy mocno pierwszą noc w Rio de Janeiro, w małym pokoiku, jak w hiszpańskich noclegowniach szlaku św. Jakuba Apostoła. Walizki dostojnie i bogato stały obok nas, a otoczenie przypominało mi indiańskie szałasy z gór Andy w Peru, które tak mile wspominam, a to budziło we mnie pragnienie kolejnej pielgrzymki na „bilet Boga”, z totalnym zaufaniem do Jego reżyserii. Pobudkę zrobiło nam upragnione słońce, które wdzierało się przez małe okienka. Z dołu docierała modlitwa różańcowa Doris i kobiet. Dzieci uratowane od aborcji spały dalej smacznie na podłodze. Stół czekał nakryty i pełen brazylijskich niespodzianek dla gości z Europy. Modlitwa i śpiew.
 
W mrowisku biedy i karnawału

Ruszamy na centrum miasta Rio dwoma samochodami w 10 osób. Pierwsze widoki lekko przerażają i odsłaniają „całoroczny karnawał” ludzi z peryferii stolicy samby. Mijamy domki różno kolorowe, slumsy, włóczące się psy, pajęczyny kabli znad ulic, sklepiki w garażach i usługi naprawcze, bary biedoty i z piwem leniwych, dzieci biegające za piłką, krzyki i wrzaski handlujących, starocia samochodowe pędzące wąskimi ulicami, rowerzystki z niemowlętami, pełno stojących i siedzących ludzi, plakaty sekt wabiących do siebie, wieże kościołów katolickich, a muzyka samby z wszystkich stron na pełnym nagłośnieniu roznosiła się niczym „zapach uzdrawiających ziół”. I tak lata mijają tym, którzy tworzą tutaj swoje środowisko, dzieciństwo, młodość, rodzinny dom. A czy chcieliby wielkich zmian? Tak, oni tylko „inaczej czekają” na los szczęścia i fortunę.
 
Arcydzieła Stwórcy z Głowy Cukru

Serce zapiera w Rio, gdy widzisz przed sobą, na prawo, na lewo dziesiątki wzgórz z wieżami kościołów, dzielnic mieszkalnych i tuż obok nas maszty jachtów, lądujące samoloty, bardzo długie mosty zwodzone, tysiące wysepek i statków oceanicznych, a nad wszystkim w glorii wznosi się czczony majestatycznie Chrystus Zbawiciel. Docieramy najpierw na dwa wzniesienia Głowy Cukru (granitowo-kwarcowy monolit), nie do końca zdając sobie sprawę, jakie będą wrażenia. Kolejką linową za 25 Usa na osobę dostajemy się na wysokość 396 m n.p.m. Jesteśmy i czuję się w tym momencie, jak na iglicy Stwórcy wokół orbity Jego doskonałych dzieł, które ludzkie oko z prędkością światła przekazuje miliony zdjęć do mózgu i tknięta iskrą Prawdy dusza w zachwycie woła „o wielki Boże, to wszystko Twoje, cud w piękności nad pięknościami”. Rozbiegamy się po szczycie, jak młode jelonki, które wolnością kreślą bezmiar swego szczęścia.
 
Ze starówki na plażę Copacabana

Katedra św. Sebastiana (architekta czeskiego) o kształtach namiotu z witrażami, z pomnikiem Jana Pawła II od katolików Rio, wokół szklanych wieżowców, w oddali od rozbawionych dzielnic biednie żyjących, zachęca nas do gorliwszej modlitwy za miasto i Kościół w Brazylii. Wpadamy na chwile do „Galerii” sklepów, gdzie tylko bogatych zobaczyć można. Wreszcie sklep rowerowy, bo zakupić trzeba nam. Szok, bo nic nie ma przydatnego na trasę. Skręcamy na jedną z najsłynniejszych plaż świata Copacabana tzn. w języku Inków „świetliste miejsce” i zaczyna się szał „wileńskich delfinów”. Piłka plażowa w górze „nad siatką brazylijskich dziewcząt”. W potężne fale rzucają się chłopcy, a my z ks. Piotrem omawiamy plany i cieszymy się, że jest „bezpiecznie” tutaj o tej godzinie. Nie daj Boże wieczorami zapędzić się w okolice Copacabana, bandy ponoć grasują i turysta „z niczym zostaje”. Słońce w moment bije w złocisty piasek, choć ciemne chmury przewijały się tego dnia.
 
Pierwsza Msza św. w Brazylii

Symbolem wręcz całej Brazylii jest statua Cristo Redentor (Chrystusa Zbawiciel) na wzgórzu Morro do Corcovado (706 m. n.p.m.) z Rio de Janeiro. Do niej pielgrzymujemy następnego dnia, przy słonecznej pogodzie. Nie zdajemy sobie sprawy, że pod nią jest kaplica. Gdy tylko weszliśmy do wnętrza, po krótkiej modlitwie, kieruję prośbę do pani stróż, która pozytywnie zdziwiona stara się nam pomóc. Ku jej zaskoczeniu znajdujemy wszystko to, co potrzebne do liturgii. Pierwsza Msza św. naszej grupy w Ameryce Łacińskiej, w takim miejscu wraz z Brazylijczykami, to naprawdę duże przeżycie i wspaniały start. Ks. Piotr nie krył radości, że tutaj mógł sprawować Eucharystię. Wzbogaceni duchowo czynimy nasz pobyt w „igrzyska Bożej radości” na wzgórzu Chrystusa Zbawiciela, gdzie byli też papieże Pius XII i Jan Paweł II. Piękno krajobrazów lśniących blaskiem „cudów natury wszechczasów” widzimy spod figury Cristo królującej nad miastem od 1931 roku, a którą wykonano w Paryżu. Toczą się też wymienne rozmowy naszych z innymi turystami, bo i oni ciekawi są skąd taka młodzież.
 
Oni Boga dotykają…

Trzeci dzień pobytu w Rio kończy się pomyślnie. Czujemy obecność w naszych kluczowych sprawach Jana Pawła II. Wszędzie jego wizerunki spotykamy, ale co najważniejsze pomaga nam zdobyć dwa upragnione rowery za 1200 Usa. Kwestię wynajęcia samochodu za 15.000 Usa rozwiązuje sama Doris i ks. Piotr. Dalej ruszy z nami misjonarz, a samochód Doris i Jose weźmiemy z sobą. Katastrofa finansowa zażegnana przez „serce miłosierne Doris” i natchnienie ks. Piotra. Wieczór dziękczynny z zakupionymi rowerami i piosenką kończymy Mszą św. w intencji dzieła ratowania dzieci poczętych przez Doris i jej przyjaciół Stowarzyszenia „Za Życiem”. I znów jesteśmy mali pielgrzymi, gdy wiara otoczenia jest tak głęboka i autentyczna, że czuje się namacalnie, jak oni Boga dotykają.
Siódmego dnia od wyjazdu z Wilna, szczęśliwie zaczynamy start XVIII Wileńskiej Pielgrzymki Rowerowej z Rio de Janeiro do Montevideo.

Szybkie wstanie o godzinie 5.30 i wyprowadzenie rowerów na ulicę przed Dom Miłosierdzia Doris. Nie katedra, nie sanktuarium Bożego Miłosierdzia polskich misjonarzy, ale to nadzwyczajne miejsce w Rio stało się z woli Bożej punktem startu rowerowej pielgrzymki „Śladami Jana Pawła II”. Mieli tylko rowerzyści wstać i wyjechać o świcie, ale okazało się, że pozostali pielgrzymi i Brazylijczycy w komplecie wyszli z flagami i błogosławili rozpoczynającym pielgrzymkowe „Jezu, ufam Tobie”. Miasto powoli się budziło, a nam zależało, aby bezpiecznie „wyskoczyć na siodełkach” ruchliwymi ulicami poza metropolię, przed zmaganiami kierowców w korkach. Albert i ja ruszyliśmy na rowerach zgodnie z taktyką jazdy po miastach. Doris i ks. Piotr nas pilotowali samochodem, to też nie traciliśmy czasu na decyzje „którędy”.
 
Rowerami po „ścianach śmierci”

Na dużych prędkościach staraliśmy się pokonywać pierwsze kilometry, a było to wspaniałe uczucie, gdy inni nas dopingowali, nie było deszczu i wiatrów, słoneczne promienie także napawały nas optymizmem. Wreszcie jesteśmy na głównej drodze z Rio do Sao Paolo, a przed nami 320 km na ten dzień wyznaczone. Klimat ducha pielgrzyma pojawia się szybko w nas, kiedy musimy pośród pięknych widoków oddalając się od Rio, wznosić się na szczyty górskie. Tak, pierwszy podjazd to „ściana śmierci”, bo stromy i ponad 15.km walki o każdy metr, a żar z nieba wyciska z nas „wszystkie poty” na rozgrzewce. Po dwóch godzinach jazdy odczuwamy mały głód i osłabienie.

W połowie strasznego podjazdu udaje się nam kupić za 2 Usa 4 kilogramy bananów. Jemy do syta, a resztę bananów na kierownicy zabieramy w trasę. I tak prawie przez 170 km w samotności „bez grupy” w dwójkę walczyliśmy z górskimi i krętymi drogami. W Godzinie Miłosierdzia dojechali do nas pozostali pielgrzymi dwoma samochodami. I od tego momentu zaczęła się faktycznie „wileńska sztafeta rowerowa” po Ameryce Łacińskiej. Zmiany dwójkami następowały co 30 lub 40 kilometrów, przy szybkiej jeździe i temperaturze ok. 34 stop. C. I nie do wiary, że pierwszy etap udało się pomyślnie zakończyć przy zachodzie słońca.
 
Wierząca młodzież siłą medialnej Ewangelizacji

Za policyjną przepustką wjeżdżamy przez bramę pilnie strzeżoną do osiedla Wspólnoty Cancao Nova (Pieśń Nowa) w Cachoeira. Młodzież religijna tego osobliwego miasteczka rodzin katolickich, które założył przed 50.laty ks. prał. Jonas Abib, wita nas serdecznie i przydziela nam pokoje. Życie tutaj i wieczorami oddycha wiarą i edukacją, wszystko pod kontrolą dobrej organizacji i służby. Czujemy się jak u siebie, bo nie tylko życzliwość do obcych „katolików” jest szczera, ale towarzyszy nam wielki kult mieszkańców do Bożego Miłosierdzia, św. Faustyny i Jana Pawła II. Duchowość młodych rodzin wyraźnie budowana jest na wzorze naszych świętych, którzy mają w Brazylii bezdyskusyjne znaczenie, siłę „wiosny Kościoła”, z niczym nie da się porównać, co do Litwy. Miasteczko posiada centrum katolickich stacji radiowych i telewizyjnych na całą Amerykę Południową, ogrom budynków i pluralizm możliwości technicznych. Produkcja programów religijnych na żywo non stop.

Szczegółowo interesuję się dziennikarze celem naszej pielgrzymki i dlatego dochodzi do „wejścia na żywo” w program medytacji biblijnej i przez 10 minut stajemy się „bohaterami” dla widzów, którzy są w studio. Oglądalność wielka, a my „dziękujemy za to, że Brazylia kocha Jana Pawła II i żyje z Jezusem Miłosiernym; za świadectwo dynamicznej i radosnej wiary; za porażenie nas swoją otwartością i miłością…”. Bogatsi duchowo w sens naszej wyprawy, ruszamy na trzech rowerach wraz z Brazylijczykiem Marco na trasę 38 km do narodowego sanktuarium Matki Bożej w Aparecida. Towarzyszy nam dyrektor TV z kamerą, który interesuje się sytuacją Kościoła na Wschodzie postkomunizmu.

Cdn.

Komentarze

#1 Gratulacje, pomyslnosci i

Gratulacje, pomyslnosci i szczesc Boze!

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.