Agata Granicka i Danuta Wiszniewska: Relaks? Wicie palm!


Agata Granicka i Danuta Wiszniewska, fot. Waldemar Dowejko
„Całe dzieciństwo spędziłam wśród koszy z palmami. Do przedszkola nie chodziłam, zima mijała przy wijących palmy mamie i babci. Używało się wtedy do mocowania kwiatków nie nici, tylko drutu. Po drucie zostawała duża szpula, stawałam więc na tej szpuli i śpiewałam mamie i babci piosenki. Wtedy nie przypuszczałam, że palmiarstwo będzie moim podstawowym zajęciem” – mówi Agata Granicka, palmiarka w siódmym pokoleniu. Okazało się jednak, że jest po prostu skazana na kontynuowanie rodzinnej tradycji...

Mama Agaty Granickiej Danuta Wiszniewska wiciem palm zajmuje się od blisko 50 lat, ale w rodzinie ojca Agaty jest to tradycja od kilku pokoleń.

„Tu, w Nowosiołkach zaczęło się od mojej teściowej, Janiny Wiszniewskiej. A w jej rodzinnej wsi, Płacieniszkach wiły palmy i mama, i babcia. Moja mama opowiadała, że w młodości, w rodzinnych Zujunach też palmy robiła, ale potem to już nie. Przyszłam do domu męża w 1969 roku. Teściowa mnie nauczyła i do dziś dnia bardzo to lubię, odpoczywam przy tej pracy” – mówi Danuta Wiszniewska.

Płacieniszki, Nowosiołki, Krawczuny, Wilkieliszki – wsie na północny zachód od Wilna były niegdyś prawdziwym palmowym zagłębiem. Tu się zrodziła ta tradycja, tu była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Wicie palm – mocowanych na leszczynowym patyku kompozycji z naturalnych i barwionych kwiatów, traw i zbóż było czymś naturalnym dla miejscowych kobiet.

„Teściowa opowiadała, że początkowo palmy były robione z papieru i pokrywane woskiem, dopiero potem zaczęto je robić z suszonych roślin. W Nowosiołkach było 19 domów i tylko w dwóch nie wiło się palm. W każdym domu – po dwie albo i trzy palmiarki” – wspomina pani Danuta. Obecnie w Nowosiołkach palmiarki są zaledwie w dwóch domach.

„Wszystkie starsze palmiarki poumierały, a młodzież nie chce. No bo ile na tym zarobi się?” – pani Danuta ubolewa, że wnuczki Karolina i Klaudyna, córki Agaty nie chcą kontynuować rodzinnej tradycji. „Kiedy jeszcze do szkoły chodziły, wiły razem z nami. Klaudyna bardzo ładnie robiła. Przyleci ze szkoły: babcia, palemkę chcę zrobić. Prędziutko zrobi. I dobrze”. Po ukończeniu Gimnazjum im. Jana Pawła II wyjechały na studia do Warszawy: Karolina studiuje zarządzanie, Klaudyna – kosmetologię estetyczną. „Karolina powiedziała: z głodu umierać będę, ale palm robić nie będę. Może przynajmniej Klaudyna z czasem zmieni zdanie?” – Agata ma cichą nadzieję, że nie jest w rodzinie ostatnią palmiarką.

Danuta Wiszniewska wspomina, że kiedy zaczynała, palmy robiło się mniej wymyślne, mówiło się: „płaskie” – przeznaczone do dekorowania świętych obrazów. I malutkie „wałeczki”. Teraz „wałeczków” mniej się robi, bo i więcej pracy trzeba włożyć, i więcej surowca zużyć, łatwiej jest wykonać dużą palmę niż małą. 

Współczesne są też mniej kolorowe. Jak wspomina pani Danuta, jej teściowa wszystko farbowała, nawet kłosy żyta. Różnorodność palm jest jednak obecnie większa, bo to i „wachlarze”, i „grzybki”, „bombki”, „słoneczniki”…

Palmiarka snuje opowieść, a jednocześnie bez zastanowienia sięga po kolejne kwiatki, wprawnymi ruchami mocuje je do leszczynowego patyka, wydawałoby się, roślinki same układają się w misterny wzór.

„To mój wzór, sama go wymyśliłam. Każda palmiarka ma własne” – mówi pani Danuta. „Palmiarki natychmiast rozpoznają swoje palmy” – potwierdza Agata. „Pojechałam w ubiegłym roku do Gdańska do znajomych. Mają oni w domu całe wazy palm. Pokazuję: to nasze, to mojej chrzestnej mamy, tamta – Ziutki. Skąd wiesz? – pytają zdziwieni. Wiem, poznaję, każda ma swój wzór. Moje córki też natychmiast rozpoznają, która jest moja, a która – babci”.

Agata Granicka jest z zawodu organizatorką imprez. Po studiach pracowała jako kierowniczka sklepu z bursztynem. Kiedyś właściciel sieci sklepów z dziełami sztuki ludowej poprosił ją o poprowadzenie warsztatów palmiarskich – znał Agatę i jej rodzinę, bo od lat zamawiał u nich palmy do swego sklepu. Podobnych propozycji było coraz więcej, aż przyszedł czas, żeby się zdecydować: praca w sklepie czy palmiarstwo. „Wybrałam palmy” – mówi Agata.

Niegdyś wicie palm było zajęciem na długie zimowe wieczory, obecnie dla Agaty – całorocznym. Jako posiadaczka certyfikatu twórcy dziedzictwa narodowego i statusu twórcy ludowego prowadzi zajęcia edukacyjne, uczestniczy w targach międzynarodowych, kiermaszach. W tym roku po raz piąty była na Międzynarodowych Targach Gospodarki Żywnościowej, Rolnictwa i Ogrodnictwa „Grüne Woche” (Zielony Tydzień) w Berlinie.

Wileńskie palmy wywołują za granicą różne reakcje: „Niektórzy sądzą, że to szczoteczka do zmiatania kurzu, inni, że można ją zasiać i wyrośnie. Kiedyś przyszły na stoisko dwie dziewczyny z Maroka i dopytywały o nasiona. Sądziłam, że czegoś nie rozumiem, poprosiłam o pomoc tłumacza, okazało się, że rzeczywiście proszą o nasiona, bo chciałyby w domu taką palmę zasiać”.

Tegoroczną Niedzielę Palmową Agata Granicka spędzi w Gdańsku – w wigilię święta odbędzie się tam koncert i kiermasz dobroczynny na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki. To właśnie palmy przywiodły ją do hospicjum: kilka lat temu wileńska gawędziarka, a jednocześnie wolontariuszka wileńskiego hospicjum Anna Adamowicz poprosiła ją o pomoc w zorganizowaniu stoiska na kiermaszu w Gdańsku. Zgodziła się. I też została wolontariuszką. „Jeżdżę tam, żeby pomagać, ale przede wszystkim pomagam sobie. Nawet jeśli spieszę się i tylko przejeżdżam obok, muszę choć na chwilę wpaść, porozmawiać z którymś z pacjentów” – Agata mówi, że czerpie tam energię, naładowuje baterie.

Do wicia palm Agata i jej mama zasiadają w końcu listopada, ale przygotowania trwają przez cały rok. Ledwie zejdzie śnieg, trzeba zasiać kwiaty, zboże, len. Latem urządzają „wycieczki” po polach i łąkach. Niektóre kwiaty i trawy nie rosną w okolicy, trzeba więc wybrać się gdzieś dalej. Trzeba zdążyć porobić zapasy, zanim łąki nie zostaną skoszone. Każdą roślinę trzeba zerwać w odpowiedniej porze, kiedy jest ona najładniejsza. Potem jest suszenie i farbowanie. „Jesienią na strychu jest tak ciasno, że ledwie wąska stecułka zostaje. Około 30 różnych roślin trzeba przygotować na jedną palmę. A zrobienie samej palmy to już relaks” – mówi pani Danuta.

Kiedyś panie zasiadały do wicia palm przy kuchennym stole. „Zanim tatuś przyjechał na obiad, trzeba było stół ogarnąć, bo narzekał, że znowu »śmieci na stole rozłożone«. A babcia na to, że nie wolno na kwiaty mówić: »śmieci«, choć suchy, ale kwiat, kwiaty Matki Boskiej”.

Teraz Agata i jej mama mają osobny „palmiarski” domek – pracownię. Mężowie też są zaangażowani: mają naszykować zapas witek leszczynowych.

Pani Danuta wspomina, że kiedyś nie robiło się aż tylu palm jak obecnie. „Jakieś dwa kosze nieduże zawiozło się w Niedzielę Palmową pod kościół i tyle. Na Kaziuka raczej z palmami nie jechało się. A teraz do Polski zapraszają, od ponad 20 lat jeździmy tam z palmami na kiermasze kaziukowe”.

W tym roku w Niedzielę Palmową pani Danuta wybierze się przynajmniej z jednym koszem do kościoła na Wierszuliszkach: „Ot, choć trochę zrobię i sprzedam. A tam znajomych dużo, palmami zadziwiają się, kupują…”

A same jaką palmę poświęcą? „A same chodzimy do kościoła święcić gałązkę jałowca” – śmieją się palmiarki. Szewc bez butów chodzi, a palmiarka bez palm.

Zdjęcia: Waldemar Dowejko